Trzy, królik, ogromny ząb trzonowy, ciężar planet, błękitna plama z żółtym ciapkiem.
Po kolei, a potem naraz.
Twarz obrośnięta kępką włosów posiada wyłącznie jedno, otoczone wianuszkiem zmarszczek mimicznych, gigantycznie czarne oko. Łuk brwiowy na pograniczu przeoranego niezliczonymi miriadami myśli czoła porasta miękka linia delikatnej brwi. Ust, nosa i uszu z braku potrzeby po prostu nie ma, natomiast broda i policzki stanowią jednolitą gładką powierzchnię znikającą w załamaniu przestrzeni podstawy okrągłej, owiniętej miękką, niemal niemowlęcą skórą, czaszki. Przymykamy powieki dokładnie w tym samym momencie, więc zawsze patrzymy sobie w oczy.
Leżąc tak i skupiając uwagę uwolnioną od natrętnego słowotoku myśli, można dotrzeć niekiedy do fascynującego przekazu prawdziwego chaosu zawartego w głębi trzewi. Prostego i czystego sygnału wypływającego z jednej spośród odnóg urealnionego do bólu abstraktu znanego naszej kulawej świadomości jako nieskończoność.
U jednego jej końca napotykasz punkt rozrywający się w mnogości możliwych rozwiązań w zadanym porządku matematycznego chaosu, do nieprzeniknionych afirmacji hiperprzestrzeni, w której pomniejszonej kopii, zaklętej w zakamarkach umysłu, na którejś z odległych planet stojąc na szczycie najwyższej góry ktoś będący Tobą, wykrzykuje jedno słowo w czarny od pustki kosmos będący granicą uświadomionego we snach Ciebie.Halo.
To jej drugi koniec.To przemknięcie przez świadomie ukształtowany harmonicznie ciąg fal, wypreparowany z nieistotnych wektorów sens wszechbytu oznaczanego lapidarnie symbolem rozespanej ósemki, będącej najwłaściwszą karykaturą naszego istnienia, stanowi swego rodzaju szlak dla turystów metaprobabilistyki rekreacyjnej, którymi chcąc, nie chcąc jesteśmy.
Przewodnikami po różnych takich szlakach wzbogacamy naszą neuronautyczną mapę dostawiając co rusz kolejne drogowskazy, przejścia, skróty, bramy, mające swoje realne odzwierciedlenie w materialnej sieci połączeń mózgowych i bioinformatycznym labiryncie ciągów kojarzeniowych, i struktur wspomnieniowych.
Czas.
Przestrzeń.
Materia.
Bariera.
Labirynt.
Minotaur.
Mit.
Legenda.
Bohater.
Film.
Telewizja.
Salon.
Fotel.
Pilot.
Wewnętrzna sieć skojarzeń i zakonotowanych doznań zawiera w sobie marszruty i wszelkiej maści cele, do których w taki czy inny sposób dążymy.
Od zamrażarki w kuchni, gdzie czeka pudełko ulubionych lodów po marzenie o rozmowie z Ludwikiem van Beethowenem o pomyśle wprowadzenia chóru do dziewiątej symfonii.
Realność tych celów pozostaje bez znaczenia, skoro zawsze istnieje ta, czy inna prowadząca do nich droga. Jednak im dokładniejsze ustalimy koordynaty, tym mniejszy pozostanie wybór ścieżek prowadzących do celu, im zaś bliżej celu, tym węższy horyzont zdarzeń ogranicza nasze pole manewru, aż do prostego tak tak, nie nie - punktu, w którym osiągnięty rezultat ulega weryfikacji z założonym planem.
Tak łapiąc kolejne okazje, podobni do autostopowiczów, podróżujemy w gmatwaninie myśli i odczuć, porządkując przy okazji materię otaczającą nas w przestrzeni.