wtorek, 24 lipca 2012

Epoka Oświetlenia.

Jedyne spojenie osnowy bytu. Moment jedności z Wszechświatem. Punkt, w którym w jedenaścioro (każde - w innej spośród zachodzących na siebie konstelacji sfer niebieskich hiperprzestrzennego modelu nieba) stajemy się jednością, tworząc lufę pistoletu, z którego wystrzelono jedyną realną cząstkę. Kwant nieistniejącego w fizyce pola - prawdopodobieństwa.

Nie, to niemożliwe - swobodny blik na ścianie nie może przecież być kocim uśmiechem. A jednak na granicy zmysłów czuć czyjąś objawiającą się sardonicznym grymasem obecność, mury zaś basowo pomrukują z samozadowolenia.

Nieuświadomiona pasja trójwymiarowego istnienia: przecinanie przyklejonych do siebie na zawsze płaszczyzn alternatywnych światów, gdzie nasza obecność staje się zamiecią bliżej nieokreślonych istot posiadających wyłącznie obwód. Przenikając przez ten nierealny szafot możliwych uniwersów naprężamy bezwiednie ramy ich potencjalnego bytu skupiając niebotyczne w ich skalach pokłady energii w punktowych wyładowaniach procesów molekularnych popychających nasze wielorybie cielska w hiperkosmicznych podróżach między fotelem, a telewizorem.
Ale czy ktokolwiek z nas - szeregowych makroanthropos'ów katkowego multiwersum wschłuchuje się w modlitwy przenikanych płaszczyzn w niewypowiedzianej pogoni do otwarcia własnej klatki czterowymiarowej czasoprzestrzeni, z której już krok do zawitania w świecie odzwierciedlonym przez wewnętrzne ja?

Jest w Strefie komnata przejścia, która, jak lustro bez powierzchni, kradnie będącym alterego swoich gości życie wpychając ich na miejsce śmiałków. Mowią, że spełnia ukryte pragnienia, ale to tylko cień prawdy…

niedziela, 3 czerwca 2012

In vino veritas.

Nikotyna, etanol, tetrahydroknabinol, psylocybina… fizyczne łączniki między realnie namacalnym aspektem istnienia zamkniętym kilkoma metrami kwadratowymi skóry w skomplikowanej mieszaninie białek, tłuszczy i cukrów, a uświadomionym istnieniem żerującym na śmiertelnym worku skóry, kości, mięśni i łatwo psujących się podrobów, które współgrając ze sobą za wszelka cenę starają się oddalić moment ostatecznego oderwania od obrzydłej egzystencji w obrębie niezniszczalnych ram biotopu.

Most między dotykalną rzeczywistością smagającą, niczym bat świszczący ponad głową  niewolnika, nasze marne i nic nieznaczące ego, a "Najświętszym Z Najświętszych" Świątyni naszego wewnętrznego uniwersum, w którym koronowani na jedynych zbawców własnego ja, dla zabawy zasiadamy czasem mieszając sacrum najistotniejszego aspektu naszego bytu z mirażami halucynajcji tworzonymi dla chwili odprężenia i ucieczki od elektrycznego krzesła codzienności.

Pomieszanie sfer zakorzeniane wraz z kolejnymi pokoleniami w tradycji naszej kultury zmienia nasze osobiste zrozumienie dla otoczenia we wbijaną codzień do głów wizją nierealnego obrazu rzeczywistości promowanej wbrew naszej nieuświadomionej woli przez nas samych.

Babilon.

Paradoksem świadomego samoograniczania w paranoiczym pędzie wbrew naturalnemu nurtowi dopełnienia rzeczywistości zamykamy się z własnej wyłącznie woli w klatkachi jej atrofii wołając z całych sił godnego superbohaterów jestestwa o pomoc w uwolnieniu od swoich słabości wyimaginowanych na potrzeby porzucenia odpowiedzialności za autokreację, oddając w ten sposób władzę nad naszymi duszami istotom atawistycznie odrzucającym wyższe funkcje życiowe na rzecz czysto cielesnego: "mieć", "rządzić", "żreć", "pierdolić" i "mordować".
Zrzucamy odpowiedzialnośc na twory autokreacyjnie ewoluujące do najniższych poziomów instyktów, z których barier sami za wszelką cenę staramy się wzywolić w drodze do Absolutu.

Do kogo masz pretensje o swój wszechobecny eskapizm?

poniedziałek, 7 maja 2012

Nie to prawdopodobnie głupie, że to nieprawdopodobnie głupie, ale to, że to prawdopodobnie niegłupie.

Figura niemożliwa: cisza jest dopełnieniem muzyki zawartej w szumie będącym marną namiastką ciszy.

Mieszkanie nocą. Mieszanina prostych wrażeń zmysłowych: cichego pomruku lodówki, szumu dżdżu za oknami, leniwych meandrów atraktorów papierosowego dymu. odcinanych od niebytu ostrym snopem lampy.
Z nagła pojawiająca się wola ułożenia jakiegokolwiek ciągu kojarzeniowego budującego z prostych założeń wyalienowane w swej elokwencji wnioski spełza na niczym.
Jak więźniowie przypięci za nogi do stalowej kuli własnych ograniczeń miotamy się pomiędzy pragnieniem dosięgnięcia nieuchwytnego i ucieczką przed ciężarem namacalnej rzeczywistości codziennego, wydawałoby się, szarego życia.
A jednak w tej pozornie przegranej walce pojedyncze skojarzenia, ulotne przeczucia, chwilowe wrażenia kumulują się, swobodnie łącząc się ze sobą w nowy, kompletnie niematerialny byt, który przy odrobinie szczęścia zwycięży wszechotaczające go nieprawdopodobieństwo i wybuchając w oszałamiającym akcie autokreacji, popchnie istnienie o jeden krok bliżej całkowitej samoświadomości uniwersum.

Jesteś, niczym Atlas, Jedyną Istotą podtrzymującą Byt Wszechświata, przez następne 3'000 czasów Plancka.


Co z tego jednak, skoro niemal zawsze pomiędzy tym metafizycznym błyskiem najbardziej gruntownego zrozumienia istoty, sensu, umiejscowienia i realnego rozmiaru jedynego obiektywnego Bytu, a uświadomieniem sobie tego faktu, będącym pierwszym krokiem w długim procesie analizy następuje swoisty hiatus, który skazuje każdego z nas na powolne zapominanie tej jednej jedynej myśli w toku coraz bardziej drobiazgowych rozważań skupiających uwagę na nieistotnym doborze właściwych środków wyrazu?
Tak oto w natłoku tysięcznych oboczności, napotykanych nieścisłości wymagających niewygodnych niedomówień i uogólnień, szukając po omacku, kształtu, który swą oczywistością razi zostawiając umysł oślepiony powidokami mętnych metafor, każdy z nas błądzi miewając wrażenie, że wszystko, co myśli, czuje i czyni, robi w dobrej wierze.

Eureka! Czas spać!


* * * 



Swobodnie płynące zewsząd dźwięki otoczenia atakują konkretnymi zakresami częstotliwości całe ciało. Człowiek, jak wyspecjalizowana antena odbiera wrażenia słuchowe całym swym jestestwem. Jest więc swego rodzaju ironią, iż słuch jest drugim względem ważności zmysłem. choć wzbudzać powinien dużo więcej kontrowersji, niż wzrok łopatologicznie atakujący umysły ochłapami blikow wąskiego pasma fal świetlnych. Cóż - ironia losu wpisana została nie tylko w ludzki umysł, ale przez ewolucję genomu również w podstawy świata, jakim go odbieramy i kreujemy. Może również poklatkowość z jaką daje się analizować za pomocą wzroku otaczającą nas rzeczywistość, przy zachowaniu jej czytelnego kształtu należałoby uznać za istotny argument za dominującą siłą tego akurat środka przekazu? Problem jednak ignorowany przez zdecydowaną większość w podstawowym przekłamaniu takiego środka opisu wrażeń, to brak przestrzenności. Dźwięk jest więc bliższy prawdzie, bowiem nie tylko w abstrakcyjny sposób opisując realne emocje na poziomie uniwersalnym, daje im czytelną formę, to jeszcze umieszczając ją w zrozumiałym dla umysłu węźle wzajemnych interferencji fal przypisuje konkretny aspekt przestrzeni, w której definiuje owe emocje.


Zamknij oczy
I w dźwiękach nieskończoności zamkniętej sześcioma płytami betonowego uniwersum sypialni nasłuchuj dźwięków mikrokosmosu.
Promieniowanie tła wyznaczą skrzypiące deski podłogi, cichy brzęk lodówki, mruczenie zasypiającego miasta.


Droga od zrozumienia do samouświadomienia mądrości skraca się w translacji Prawdy na akceptowalny stan emocjonalny. Ciarki przechodzą, gdy jeden właściwy ton wybrzmiewa nadając nowy, dotychczas niezrozumiały wymiar całemu utworowi. Dlatego nie da się rozkoszować nim, niczym godnym Rembrandta Van Rijna obrazem, ujęciem wykradzionym z filmu.

/x

Okładki albumów muzycznych to zagadki będące w swojej istocie zatopionymi w pozornie jednolitym stanie spoczynku wizualizacjami mającymi dopełnić bieg wydarzeń, przez który prowadzi jedna istotna sinusoida, którą, jak główną osnowę opowieści ukrywa się w rzeźbie wyciętej z monolitu białego szumu.
Rzeźba, której kolorów domyślamy się nakładając na ścianę odbieranych dźwięków filtry kontekstu emocjonalnego, intelektualnego oraz niedoskonałości sprzętowe odtwarzaczy i realnej przestrzeni, w której słuchając znajdujemy się.

Im łatwiej usuwamy owe filtry zagłebiając się we formę, tym głebiej docieramy do prawdziwego przekazu i ukrytych w nim treści.
Zgodnie z prostą zasadą: jeśli jednoznacznie rozpoznaję wszelkie aspekty słyszanego dźwięku nadając mu konkretną konotację o charakterze moralnym, aż do prostego wyniku jednobitowej akceptacji, mogę skupić się na jego płynności - trwaniu w czasie. I przeciwnie - dźwięki nierozpoznawalne, nieklasyfikowalne pod tym najgłebszym względem metafizycznym rozpatruję wyłącznie w aspekcie ich estetyki.
Abstrakcyjność dźwięku, jako nośnika daje dużo większe pole do popisu przesuwając granice transparentności znaczeniowej mariażu formy z treścią daleko poza obszar nauki w jej czysto analitycznej formie.


Chaos jest atraktorem ostatecznego porządku, dążacym w nieskończoności do optymalnej samoorganizacji w struktury zbyt trywialne do jednoznacznego odbioru na jakimkolwiek poziomie podlegającym zarówno wreyfikacji znaczeniowej, jak i samemu poznaniu.


To jest właśnie granica bełkotu języka. Czysta polifonia znaczenia i treści wymagająca znalezienia punktu, w którym sens rozwiera się eksplodując nowym wymiarem wpływającym na formę. Słowo. Dźwięk. Rytm. Barwa. Wszystko to nabiera nowego znaczenia zmuszając zarówno twórcę, jak i odbiorcę do połączenia dwóch skrajnie różnych aspektów przekazu w jednolite continuum i balansowanie między tymi ekstremami w poszukiwaniu właściwego punktu ciężkości wyznaczającego istotę rozpoznawanego sensu.
Gdy już odkrywamy ten właściwy punkt istniejący, jako jedyne istotne zarzewie nowo eksplodującego wymiaru znaczeniowego Istnienia śledzenie go i wyznaczanie kolejnych lokalizacji w czasoprzestrzeni dzieła staje się wyłącznie prywatną podróżą uzależnioną od naszego wewnętrznego Ja: animozji, sympatii, wyznawanych wartości moralnych, estetycznych, nabytych z wiekiem mądrości i całego bagażu wynikającego z kontekstu naszej egzystencji; pozostaje jedynie uświadomienie sobie dwóch istotnych faktów: weryfikacji stanu kwantowego badanego aspektu Wszechświata i naszych ograniczeń.
Ten moment: drugi koniec czasowego kwantu ludzkiej boskości. Punkt, w którym zrzucamy z barków Posady Wszechświata na ramiona następnego w nieskończonej kolejce samouświadamialnych bytów.
Kolejny krok ku Wieczności. Katharsis Universi.