piątek, 8 marca 2013

W tak zwanym pomiędzyczasie…

Swoiście pojmowany tradycyjny wieczór: grube skarpetki, prawie wygodny fotel, ciepła kawa z mlekiem dokarmiona obficie trzcinowym cukrem, chłodny półmrok wieczornej ciszy i nieśmiały stukot klawiatury.
Sens życia układa się ponoć zgodnie z wartością prostych, drobnych radości odczuwanych przez tych, którzy w codziennym zgiełku potrafią docenić smak nieznaczących szczegółów. Właśnie takie chwilowe zatrzymania rwącego nurtu nieprzerwanych myśli goniących nas na oślep, jak zwierzęta przez parkur kolejnego dnia, te ułamki sekund zmarnotrawione na głupkowatej - wydawałoby się - obserwacji najoczywistszych zjawisk, wstrzymują nas przed powrotem na czworaka do najbliższej jaskini, czy na drzewo.
A zatem: grube skarpetki, prawie wygodny fotel, ciepła kawa, cisza i przyjazne uczucie delikatnego oporu klawiszy, które za każdym razem zdają się upewniać, "czy aby ten ciąg znaków jest według Ciebie właściwy? … No już dobrze, skoro tak uważasz…".
Możliwie bez wysiłku pojawiają się więc na białej karcie ekranu kolejne linijki, których jedynym sensem istnienia pozostaje ten cichy, przyjemny trzask uderzanych klawiszy.
Bezcelowo poukładane kształty symboli typograficznych są jednak również echem procesu rozciągniętego namiętnym rozleniwieniem umysłu i, jak obrazy starych mistrzów scen rodzajowych, krajobrazów, czy martwych natur, ściskają czas strawiony na kreacji do krótkiego okresu wymaganego do zrozumienia dzieła. Lata cyzelowania, godziny obserwacji i trwające sekundy wstrzymanie oddechu, gdy nagle czystość przekazu z całą swoją jaskrawością uderza bezbronny umysł.
Niby tylko skarpetki, fotel, kawa i klawiatura, a jednak gdzieś w tym trochę sielankowym zapomnieniu czai się iskra niezwykłości. Wykoślawione, jak w krzywym zwierciadle odbicie kosmosu. Owad zatopiony w bursztynowym odłamku prehistorycznego dramatu. Synteza materii, czasu i ducha.

[temporal]

Nieyuchwytna granica barw gradientu błękitu nieba. Rozmycie nut zatopionych w płynnym glissandzie. Początek snu. Kusi mirażem niezdobytej twierdzy konkretyzacji definicji prowadzącej w naszym mniemaniu do całkowitego zrozumienia wszystkiego, co istotne. Określenie ram ich bytu, dziedziny zawierającej ich wszelkie aspekty i elementy. I systematycznie, chirurgiczne usuwanie nadmiarów wypadających poza ekstremami coraz dokładniej definiowanej niewadomej. Aż po granice angstroemowskich dystansów - filozoficzne całkowanie nurtu jedynej żywej rzeki przemijania ma zagwarantować nagrodę w postaci podległego laboratyrnej wiwisekcji jądra znaczeniowego ciemnej strony ludzkiego ja, gdzie w gordyjskim węźle splecione pozostają wszystkie aspekty ludzkiego jestestwa, implodując zeń ku brzegom odczuwalnego multiwersum ukrytego w każdym z nas człowieka kosmicznego. Twojego osobistego Ciebie. * * * Ciało zaczyna odzyskiwać swoją realną masę. Umysł zapada się w kolapsie świadomości, wstrząsany pierwszymi paroksyzmami przejścia fazowego między trybami aktywności mózgu. Jeszcze jednolite, choć już doznające pierwszych symptomów dezintegracji ego zaczyna wymazywać ze swojej listy kolejne realne elementy ciała, zastępując je symbolicznymi odpowiednikami mająycmi swój namacalny kształt wyłącznie w świecie węwnętrznych, sennych rojeń. Proces ten może przebiegać rozmaicie: od niezauważalnego w swej płynności zapadania się w ową tajemniczą krainę, przez świadome sterowany proces eksploracji, po nagły, suchy trzask kości, stawów, ścięgien i mięśni towarzyszące urojonemu, wszechogarniającemu łomotowi bezwładnego ciała kończącemu mokrym plaśnięciem o posadzkę dna czaszki, długą podróż w jedynym możliwym kiernku - w dół. * * * Strach. Łopoczące na wietrze poły płaszcza, ostry świst w uszach i kompletny brak jakiegokolwiek oparcia. Zginiesz! Głuchy trzask pękających kości i to niesamowite uczucie - żyjesz. * * * (…)